Latem, o poranku.

Latem, o poranku.

Złamana gałązka zakłóciła przebieg koncertu. Kowalik zniesmaczony urwał wpół zdania. Odwróciłem głowę i wśród opadającej mgły dostrzegłem kontur sarny. Kozioł, wyglądał jakby przyszedł pochwalić się swoim porożem. Sygnał do wznowienia przedstawienia dała wilga, swoje „cilp calp” wtrącił pierwiosnek, ale niekulturalnie przerwał mu kowalik. Słuchaliśmy ja i sarna, dwuosobowa widownia.

Podczas lektury zaleca się słuchać „Cztery pory roku – Lato” Antonio Vivaldiego (nagranie znajdziecie TUTAJ)

Sen staje się coraz płytszy, rozmywa się niczym mgła, która unosi się dopóty, dopóki nie wzejdzie słońce. Budzi mnie sierpówka. Smutne pohukiwanie gołębia ma równy rytm, jak zawsze. Samczyk nigdy nie bierze wolnego, i niezmordowanie niczym mityczny Syzyf codziennie wykonuje swoją pracę – pohukuje od brzasku, aż do czasu kiedy słońce wzejdzie na tyle wysoko, że spiekota dnia uciszy nie tylko sierpówki, ale też całą przyrodę. Ale nim to nastąpi mam jeszcze sporo czasu. Zaspany, po omacku biorę lornetkę i cichutko, żeby nie obudzić współlokatorów wymykam się z domku. Najostrożniej jak to tylko możliwe naciskam klamkę, ale drzwi pamiętające jeszcze stan wojenny, zawsze przeraźliwie zaskrzypią.

IMG_9549

Chociaż w domku spokój i tylko pohukiwanie beżowej sierpówki przebija się przez mur ciszy, to w ogrodzie krzątanina. Po prawej stronie, na świerku swoją piosenkę przygrywa zięba – ostre dźwięki od razu wybudzają. Kiedy jej słuchasz, to ogarnia Cię wstyd, że ten mały ptaszek nie zważając na poranny chłód, pisklęta do wykarmienia nadal znajduje czas i chęci na śpiew. Podczas gdy Tobie, jeszcze przed chwilą nie chciało się zwlec z łóżka. Znajduję ptaka lornetką. Siedzi dumny na jednej z najwyższych gałęzi. Wypiął czerwony brzuch, chcąc się pochwalić przed całym światem jakimi barwami obdarzyła go natura. Z drugiej strony odzywa się kos. Kryje się w koronie drzew jakby przyznawał rację ziębie, że jego jednolite czarne ubarwienie nie może się równać z czerwienią i niebieską czapeczką zięby. I tylko głosem stara się jej dorównać, fletowe „fiu fiu” zdradza jego obecność.

Źdźbła trawy jeszcze pokryte są rosą. Życie budzi się od czubków drzew. To one liznęły pierwsze promienie słońca, które dają sygnał ptakom. A te sprawiają, że korony drzew stają się pełne życia. Jednak trawnik w moim ogródku ożywa później. Czepia się ostatnich sennych chwil jak nieposłuszny uczeń, który nie chce rano wstać do szkoły. Wśród zieleni dostrzegam pomarańczowy kształt. Rusałka pokrzywnik, która zapewne jeszcze trochę by pospała, gdyby nie moje kroki. Motyl zrywa się pokazując swoje piękno. Różne odcienie pomarańczy, żółci i czerwieni mienią się na wszystkie strony, dając znak innym owadom, że czas już wstawać. I faktycznie, po chwili słyszę brzęczenie osy, które nie będzie mnie odstępowało przez resztę dnia.

Rusalka_pokrzywnik

Wychodzę z ogrodu i muszę podjąć decyzję, którą ścieżką pójdę. Ta po prawej biegnie wzdłuż działek, kończy się nad stawkiem, po którym pływają zaskrońce. Nad taflą fruwają ważki – łątki dzieweczki. Kiedy patrzy się na delikatne, błękitne ciałka, nie chce się wierzyć, że to w istocie drapieżniki. Latają z takim wdziękiem tylko po to, żeby uśmiercić komara lub muchę, dla których są postrachem. Chwytają je nogami – dlatego nogi są zaopatrzone w sztywne szczeciny, a następnie uśmiercają wbijając w nie żuwaczki. Ale kiedy je obserwuję nie widzę (albo nie chcę widzieć) tych śmiercionośnych przystosowań. Podziwiam ich grację, kolory i głębię błękitnych oczu.

Ja jednak skręcam w lewo. Kręta dróżka prowadzi do sosnowego lasu, po którym o tej godzinie nikt poza mną nie chodzi. Tutaj orkiestra się zmienia. Swoją obecność zaznacza licznymi alarmami kowalik „tit tit tit”. Kowalik ma chyba najszerszy repertuar głosów z wszystkich ptaków wokół mojej działki. Jest to naprawdę artysta niezmordowany, prawdziwy kompozytor. Podczas poranka kowalik pokazuje mi zaledwie kilka utworów ze swojego bogatego dorobku. Ale to niejedyny, choć najgłośniejszy ptasi śpiewak. Co jakiś czas wtóruje mu krótkie, ale niezwykle melodyjne pogwizdywanie. Wilga. Ilekroć słyszę jej piosenkę, przypominam sobie poranek, kiedy jedyny raz mogłem oglądać tego pięknego ptaka. Wilga jest bardzo skrytym zwierzęciem, najlepiej czuje się wysoko w koronach drzew daleko od zasięgu wzroku ciekawskich gapiów. Ale jednego razu wynurzyła się z liści, usiadła na gałęzi, którą widziałem jak na dłoni i pozwoliła się oglądać. Zachowywała się jak piękna kobieta: odczekała, aż ponapawam się jej żółtą piersią, a następnie odwróciła się do mnie bokiem pokazując żółte upierzenie i czarne skrzydła. Następnie zlustrowała mnie czerwonymi tęczówkami, i z rozczarowaniem stwierdzając, że nie jestem przystojnym wildżym samcem zniknęła z powrotem w szczytach drzew. Nigdy nie widziałem tak intensywnych, wyrazistych kolorów.

Wśród innych głosów wyłuskuje znajome „cilp calp cilp calp”. Jest to głos pierwiosnka. Przypomina odgłos spadających denarów, które uderzają o dębowy stół. Niewielki ptaszek jest według mnie ptasim archetypem skromności. Niepozorne zielonoszare ubarwienie, ginące w lesie, wręcz niedostrzegalny, jakby nadmierna skromność nakazywała mu się niczym nie wyróżniać. Dokładne przeciwieństwo wilgi. I jednostajny głos, nie tak natarczywy jak kowalika, subtelniejszy. „Cilp calp cilp calp” pierwiosnek wplata pomiędzy kowalikowymi zawodzeniami. Nie chce przeszkadzać w koncercie dwóch pozostałych ptaków. A jednak to głos pierwiosnka obok zapachu żywicy pamiętam najlepiej z sosnowego lasu. Ilekroć wszedłem pomiędzy drzewa, to „cilp calp” towarzyszyło mi cały czas. Niepozornego ptaka cechuje bowiem cierpliwość, systematyczność. Kowalik swoją melodią narobi hałasu i szybko poleci w inną część lasu. A pierwiosnek rozkoszuje się śpiewem, na jednej gałęzi potrafi śpiewać przez wiele minut.

Czasami wydaje mi się, że „Lato” skomponowane przez weneckiego księdza Antonio Vivaldiego ilustruje ptasi koncert. Krótkie, dynamiczne fragmenty to trel kowalika, zaś spokojne przerwy to miarowe pohukiwania sierpówki i spokojny śpiew pierwiosnka. Może Vivaldi przechadzał się po mszy do okolicznych lasów, żeby uciec od zgiełku kupieckiego miasta i posłuchać przyrody. A może wypływał na wody Weneckiej laguny i tam szukał inspiracji? Wtedy energiczne fragmenty to tak naprawdę okrzyki rybitw i chichot tokujących mew.

Złamana gałązka zakłóciła przebieg koncertu. Kowalik zniesmaczony urwał wpół zdania. Odwróciłem głowę i wśród opadającej mgły dostrzegłem kontur sarny. Kozioł, wyglądał jakby przyszedł pochwalić się swoim porożem. Sygnał do wznowienia przedstawienia dała wilga, swoje „cilp calp” wtrącił pierwiosnek, ale niekulturalnie przerwał mu kowalik. Słuchaliśmy ja i sarna, dwuosobowa widownia.

W końcu nadszedł nieuchronny czas. Pierwsza zorientowała się sarna – przerwała skubanie łodyżki, podniosła głowę i zastrzygła uszami. Dotarło do mnie, że koncert się kończy. Chwilę później usłyszałem głosy, pierwsi działkowicze idą leśną dróżką do sklepiku, kupić świeże pieczywo. Koziołek zniknął, jego biały tył zlał się z ostatnimi obłoczkami mgły. Rozmowa stawała się coraz głośniejsza, coraz bezczelniej wchodziła w paradę kowalikowi, który w końcu sfrustrowany umilkł i odleciał. Na horyzoncie pojawiły się pstrokate kurtki – różowa i fioletowa, nijak pasujące do tych pagórków leśnych, łąk zielonych. Wilga wydała swój ostatni, przeciągły gwizd, który zginął w śmiechu różowego potwora. Tragedii dopełnił warkot samochodu, nadjeżdżającego z drugiej strony.

To chyba dlatego przyroda tak wcześnie się budzi. Chce odetchnąć pełną piersią chociaż przez godzinę lub dwie, zanim całe to wariactwo się zacznie. Zbieram się do powrotu. Po raz ostatni wsłuchuję się w odgłosy przyrody, ale z przerażeniem stwierdzam, że homo sapiens jest dużo bardziej zaborczy niż kowalik. I tylko ciche, nieśmiałe, wtrącane raz po raz „cilp calp” przypomina mi, że jutro też przyroda dostanie od nas godzinę, żeby mogła pokazać całe swoje piękno. Zanim znowu się wszystko zacznie.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.