Na pacyfiku cz.2 – Nawet lwy się czegoś boją

Na pacyfiku cz.2 – Nawet lwy się czegoś boją

Skierowaliśmy się w stronę kolonii lwów morskich (rezerwat ekologiczny Race Rocks). Pierwszy podniósł alarm Blair. Wszyscy skierowali lornetki przed naszą łódź, zaś Susan, przyrodniczka, która była u steru jeszcze gwałtowniej popędziła w stronę kolonii lwów morskich. Tym razem nie chodziło lwy. Coś działo się wokół skalnej wysepki zamieszkanej przez lwy morskie. Oglądałem przez lornetki wody wokół kolonii. Uchatki wściekle uderzały w wodę, wyglądało to jak wielkie kotłowisko. Dziesiątki ssaków tłoczyły się w wodzie, zaraz przy skalnej wyspie. Lwy wyglądały na przerażone.

***

Dwa dni po pierwszej wyprawie po Pacyfiku nadarzyła się kolejna okazja na obserwacje. Ornitolodzy po ostatnim ptasim sukcesie, maskonurze złotoczubym, postanowili ponownie wybrać się na wody wokół Vancouver Island. Pakowaliśmy się w porcie pod czujnym okiem fok pospolitych. Pary oczu wystawały z wody tęsknie, w nadziei na resztki od wędkarzy. Kiedy głód wreszcie je zmusił do polowania, znikały pod wodą.

Łódź zaczęła przecinać spokojne wody zatoki Pedder. Zmierzaliśmy na otwarte morze. Nad nami słyszeliśmy mechaniczny terkot rybaczka popielatego. Ten amerykański zimorodek jest wyjątkowo hałaśliwy i mało płochliwy, przeciwieństwo naszego europejskiego błękitnego odpowiednika. Rybaczek przeleciał nad naszymi głowami pokazując swój śnieżnobiały spód ciała, który kontrastował z granatowymi plecami ptaka. W pewnym momencie zawisł w powietrzu, złożył granatową koronę na głowie i spikował do wody. Dziób gładko przeciął taflę i plusk rozległ się dopiero kiedy wpadła reszta ciała. Zimorodek zniknął na chwilę w rozbryzgniętej wodzie, żeby znowu wyłonić się z trudem pokonując ciężar zmoczonych wodą skrzydeł. W dziobie miał malutką rybkę, wściekle uderzającą na wszystkie strony. Ofiara wiedziała, że to ostatnia szansa, żeby wyrwać się z żelaznego uścisku zimorodkowego dzioba.

Dostrzegliśmy szczyty gór po amerykańskiej stronie. Do naszej łodzi dołączyły pierwsze mewy – najpierw kalifornijskie, a chwilę potem dołączyły się do nich szaro ubarwione mewy śniade. Rudowłosy ornitolog Avery wyjął lornetkę i rozpoczęło się poszukiwanie. Skierowaliśmy się w stronę kolonii lwów morskich. Pierwszy podniósł alarm Blair. Wszyscy skierowali lornetki przed naszą łódź, zaś Susan, przyrodniczka, która była u steru jeszcze gwałtowniej popędziła w stronę kolonii lwów morskich (uchatek grzywiastych). Tym razem nie chodziło lwy. Coś działo się wokół skalnej wysepki zamieszkanej przez lwy morskie. Oglądałem przez lornetki wody wokół kolonii. Uchatki wściekle uderzały w wodę, wyglądało to jak wielkie kotłowisko. Dziesiątki ssaków tłoczyły się w wodzie, zaraz przy skalnej wyspie. Lwy wyglądały na przerażone.

Rezerwat ekologiczny Race Rocks, którego skały upodobały sobie uchatki grzywiaste.

Avery wskazał mi miejsce na prawo od kolonii. Skierowałem tam lornetki i oniemiałem. Zobaczyłem czarne płetwy grzbietowe przecinające fale. Stado drapieżników zbliżało się w stronę uchatek. Jedno ze zwierząt wynurzyło się odrobinę bardziej ukazując czarne, połyskujące ciało i odcinającą się białą plamę za okiem. Największe drapieżniki oceanów. Zwierzęta, które zamykają łańcuch pokarmowy, na Pacyfiku, olbrzymy, których boją się nawet lwy morskie. Orki.

Przypłynęliśmy w okolice kolonii lwów morskich (rezerwat ekologiczny Race Rocks) na chwilę przed orkami. Znajdowaliśmy się zaledwie 200 metrów od tych wielkich waleni. Orki wynurzały się i coraz wyraźniej można było dostrzec szczegóły ich połyskliwego ciała. Wreszcie dostrzegłem krawędź białego brzucha, kiedy orka pokazała nam się w całej krasie. Uchatki wpadły w szał. Zaczęły ryczeć przeraźliwie, kilkadziesiąt gardłowych odgłosów na raz. Dodatkowo uderzały w toń wodną wzbijając kłęby piany. W kolonii uchatek nastał kompletny chaos. Lwy, które leżały bezpiecznie na skałach spod ospałych, przymrużonych powiek przyglądały się pobratymcom walczącym w wodzie o przetrwanie.

Uchatki grzywiaste walczą o przetrwanie.

Orki błyskawicznie pokonywały kolejne metry zbliżając się do uchatek i do nas – światków starcia potężnych sił natury. Gejzer z otworów nosowych walenia wybuchł 50 metrów przed nami. Najpierw pojawiła się potężna płetwa grzbietowa, później głowa i majestatyczna biała plama wynurzona zaledwie do połowy nadając orce przyjazny wyraz twarzy. A jednak orka jest bezlitosnym drapieżnikiem. Połyskliwie ciało odbiło promienie światła i zanurkowało wprost w kłębowisko lwów morskich. Co się działo potem? Tego już nikt się nie dowie. Może pod wodą rozegrał się prawdziwy horror i jedna z uchatek, zupełnie przypadkowy cel w tym kłębowisku ciał i strachu stała się ofiarą orki. A może drapieżnik obszedł się ze smakiem? Orki polują w stadach i mogliśmy obserwować zaledwie małą część tego stada. To co stało się w morskich odmętach pod kadłubem naszej łodzi pozostanie nie wyjaśnione. Jedynym znakiem, że pod nami rozgrywała się walka o życie był ryk lwów morskich, który niósł się po oceanie na wiele kilometrów.

Orki to największe drapieżniki oceanów.

Kolejna orka wynurzyła się tuż za naszą łodzią, przepływając obok lwów morskich. Zwierzę było od nas na wyciągnięcie ręki. Fontanna skroplonej pary wodnej, który wystrzelił z otworów nosowych poczuliśmy na własnej skórze. Mogłem podziwiać jaśniejszą plamę tuż za czarną płetwą, tak zwane siodełko. I to był znowu jeden moment. Po chwili orka zanurzyła się z powrotem w błękitnej wodzie.

Nasze spotkanie z waleniami trwało zaledwie kilka minut. Kilka minut podczas których nikt z nas nie powiedział ani słowa. Jedynie co jakiś czas słychać było strzały migawek naszych aparatów. Kolejny raz orki wynurzyły się kilkaset metrów od nas. Lwy morskie jakby na komendę uspokoiły się. Przestały ryczeć i teraz niezliczone głowy wynurzały się obserwując, czy aby na pewno zagrożenie się oddaliło. Zwaliste zwierzęta ponownie stawały się powolne i ospałe.

Odpłynęliśmy od kolonii. Zaczęliśmy przeczesywać stada mew kalifornijskich i śniadych z nadzieją na niecodzienny gatunek. Na horyzoncie pojawił się kształt inny od mewy – szerokoskrzydły bardziej przypominający myszołowa. Charakterystyczna postura wydrzyka wielkiego.

Wydrzyki to podniebne pasożyty. Wyspecjalizowały się w odbieraniu pokarmu innym ptakom. Ofiarą może stać się nie tylko mewa, ale też alki, a nawet głuptak, chociaż wydrzyki zazwyczaj wybierają ptaki mniejsze od siebie. Patrolują taflę morza w poszukiwaniu innych morskich ptaków z pokarmem w dziobie. Kiedy natrafią na mewę zjadającą smaczny kąsek przystępują do ataku.
Podpłynęliśmy do wydrzyka właśnie kiedy nękał mewę. Ofiara zerwała się do l otu zaś w ślad za nią poleciał wydrzyk. Wyprężył się i uderzył masywnym dziobem, jednak mewa uniknęła uderzenia równocześnie utrzymując rybę w dziobie. Spróbowała uciec agresorowi, ale nie miała szans, masywne skrzydła napastnika uderzały w powietrze i wydrzyk szybko dogonił ofiarę.

Skua (inna nazwa na wydrzyka wielkiego) zaatakowała ponownie. Tym razem trafiła. Mewa przekręciła się i rozpaczliwym uderzeniem skrzydłami uratowała się przed upadkiem do morza. Napastnik osiągnął swój cel – ofiara upuściła pokarm. Wydrzyk momentalnie przestał się nią interesować i spokojnie już wylądował na tafli morza i zjadł upuszczoną rybkę. Ograbiona mewa zaskrzeczała i odleciała poszukiwać innego pokarmu.

Wydrzyk wielki.

***

Kołysaliśmy się na falach spoglądając w wodną toń. Oczy bolały od wpatrywania się w morską taflę, od której odbijały się promienie słońca. Kilkaset metrów dalej rybak w małym kutrze równie leniwie wpatrywał się w wędkę w nadziei, że żyłka napnie się, co oznaczałoby, że smakowity łosoś pacyficzny nabrał się na przynętę. My jednak nie wypatrywaliśmy obiadu, ale kolejnego zwierzęcia. Po chwili wynurzył się koniuszek ogromnego ciała z otworem na szczycie. Powietrze wystrzeliło z otworu zaś skroplona para wodna upodobniła strumień powietrza do fontanny. Humbak zanurzył się z powrotem. Tafla wody ponownie wydawała się nienaruszona. Nie mogłem uwierzyć, że pod tą spokojną tonią płynie stwór o wadze blisko czterdziestu ton. Po chwili wieloryb wynurzył się ponownie. Fontanna wystrzeliła, a humbak wynurzył troszkę więcej swojego ciała i po chwili znowu zniknął.

– Patrz uważnie. Wziął głęboki oddech – mruknął Avery.

Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym zniknął waleń, nie wiedząc czego się spodziewać. Morze ponownie wydawało się zupełnie spokojne. Wtem z wody wynurzył się ogon, którym waleń podrzucił do góry, zafalował na wietrze i pod kątem prostym, niemal bezgłośnie zanurzył go z powrotem.

– Możemy wracać. Teraz się nie wynurzy przez długi czas. W każdym bądź razie widziałeś już chyba wszystko co można na tych wodach. Wszystko poza wydrą morską – mrugnął do mnie, a Blair pokierował motorówkę w kierunku stacji badawczej na Vancouver Island.

O pierwszej wyprawie po Pacyfiku i innych, równie ciekawych zwierzętach możesz przeczytać TUTAJ.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.